Kapral Julian Wójcikiewicz był bieckim harcerzem, żołnierzem kampanii wrześniowej i Polskich Sił Zbrojnych pod komendą francuską i brytyjską. Należał do Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich i II Korpusu Wojska Polskiego, uczestniczył m.in. w walkach pod Tobrukiem i Monte Cassino. Został odznaczony wieloma medalami polskimi i brytyjskimi. Powrócił pod koniec życia do rodzinnego miasta z dalekiej Australii.
Julian Wójcikiewicz urodził się 12 lipca 1913 roku w Bieczu, a ochrzczony został pięć dni później w tutejszym kościele parafialnym. Był synem Andrzeja Wójcikiewicza i Anieli z domu Gazda. Miał trzech braci (Władysława, Stefana, Adama) i pięć sióstr (Mariannę, Apolonię, Paulinę, Rozalię i Helenę). Posiadał również starsze przyrodnie rodzeństwo z pierwszego małżeństwa ojca z Marią Cetnarowicz. Julian ukończył Siedmioklasową Publiczną Szkołę Powszechną Męską im. Marcina Kromera w naszym mieście. Związał się z bieckim harcerstwem, gdzie poznał m.in. rok starszego Wiesława Fuska, późniejszego wojennego kompana. Przez trzy lata przyuczał się do zdobycia zawodu kowala. Cenił sobie pracę w gospodarstwie ojca, do ziemi zawsze odnosił się z szacunkiem i przywiązaniem. W 1935 roku został powołany do I pułku Strzelców Podkarpackich w Nowym Sączu. W maju był również uczestnikiem pogrzebu Józefa Piłsudskiego w Krakowie, a wydarzenie to zapamiętał do końca życia. Szanował Marszałka za mądrą politykę zagraniczną, nieprzywiązywanie wagi do korzyści materialnych i miłość do koni. Służbę wojskową odbywał przez 1,5 roku. Po powrocie znów zajął się obowiązkami w rodzinnym gospodarstwie.
Gdy wybuchła II wojna światowa, 1 września 1939 roku, 26-letniego Juliana Wójcikiewicza powołano do 53 pułku Piechoty w Stryju. Po kampanii wrześniowej przedostał się na Węgry, gdzie był internowany do kwietnia 1940 roku. Stamtąd starał się jak najczęściej przesyłać rodzinie kartki, by informować o swoim losie. Były one oczekiwane przez bliskich, a do tego piękne, w Bieczu wręcz niespotykane. Po udanej ucieczce z obozu, dostał się przez Jugosławię i Grecję na Bliski Wschód do Bejrutu. Tam tworzyła się właśnie Brygada Strzelców Karpackich. Julian Wójcikiewicz został przydzielony do II Batalionu Czwartej Kompanii Brygady Strzelców Karpackich. Dowódcą Kompanii był porucznik Adam Chrapkiewicz, natomiast II Batalionu major Tytus Brzosko. Po upadku Francji (22 czerwca 1940 roku), pułkownik Stanisław Kopański, dowódca Brygady, otrzymał rozkaz przejścia pod komendę brytyjską. Wojenna tułaczka nadal trwała. Z Palestyny żołnierze przedostali się do Egiptu, a następnie kierowali się w stronę Tobruku. W kwietniu 1941 roku Brygada przeistoczyła się w Samodzielną Brygadę Strzelców Karpackich, a przydziałem bieczanina stał się oddział zaopatrzenia. 16 sierpnia 1941 roku dotarli do obozu El Amiriya, a następnie statkami pod Tobruk. Ogromnym przeżyciem dla Juliana Wójcikiewicza była wizyta generała Władysława Sikorskiego 14 listopada 1941 roku.
2 marca 1942 roku w El Ghazala w Libii po walkach pod Tobrukiem doszło do bardzo groźnego wypadku, z którego Julian Wójcikiewicz cudem ocalał. W wyniku nalotu Niemców na wysunięty punkt opatrunkowy, tuż obok niego wybuchła 500-kilogramowa bomba. Tak całe zdarzenie opisał w swojej książce „Przez piaski pustyń” Wiesław Fusek: „Obok Julka Wójcikiewicza z Biecza eksplodowała 500-kilówka. Jego tylko przysypało i straszliwie zszokowało, sanitariuszowi obok – urwało obie nogi. Wkrótce zmarł. (…) Julka Wójcikiewicza, mego krajana – byliśmy kiedyś w tej samej drużynie harcerskiej – wyewakuowano jednak do szpitala, choć nie jest ranny, ale tak potężnie zszokowany. Śmiało może opowiadać, że był już na tamtym świecie. Bardzo to fajny chłopak, spokojny, solidny i uczciwy.” Julian Wójcikiewicz miał jednak zdecydowanie większe obrażenia. Był nie tylko zasypany ziemią i oszołomiony. Hełm pękł mu na głowie, a krew „poszła uszami”. Był nieprzytomny, doznał wstrząsu mózgu i przez dłuższy czas wymiotował. Trafił najpierw do szpitala w Tobruku, a następnie w Aleksandrii. Po miesięcznym leczeniu mógł w końcu powrócić do lżejszej służby wojskowej, do tworzącego się wówczas II Korpusu Wojska Polskiego pod dowództwem gen. Władysława Andersa. Skutki wybuchu były niestety długotrwałe w postaci uszczerbku słuchu, jąkania się i powracających zawrotów głowy.
Julian Wójcikiewicz brał udział w okupacji Iraku, gdzie przebywał osiem miesięcy, a następnie przeniósł się na wysokogórskie ćwiczenia do Libanu. Powrócił do Palestyny w okolice Gazy, a stamtąd do Port Saidu. W tym czasie ukończył kursy: sanitarny oraz prawa jazdy i otrzymał pozwolenie na prowadzenie wojskowych samochodów osobowych i ciężarowych. 23 grudnia 1943 roku II Korpus przybył do Włoch. Bieczanin brał udział w walkach o Monte Cassino na pierwszej linii frontu jako kierowca wozu transportowego. Jego głównym zadaniem było wożenie amunicji samochodem bojowym, który był zamaskowany gałęziami. Było to bardzo niebezpieczne z uwagi na wąską ścieżkę znajdującą się blisko przepaści. Poza tym mógł on obserwować drogę tylko przez niewielki otwór, pozostawiony w przedniej, zasłoniętej szybie. Kapral Julian Wójcikiewicz wspominał, że to cud, że zdołał przetrwać, bo zginęło wielu Polaków, których potraktowano jak żywe tarcze, a po zdobyciu klasztoru pominięto nasz kraj w przemarszu wojsk zwycięskich. Następnie żołnierze kierowali się wzdłuż Adriatyku w stronę Ancony i Bolonii. Wyzwolenie Bolonii miało duże znaczenie dla ostatecznej klęski hitlerowców na froncie włoskim. 8 maja 1945 roku kapitulacją Niemiec zakończyła się II wojna światowa w Europie.
Demobilizacja II Korpusu Wojska Polskiego nastąpiła w 1946 roku w Wielkiej Brytanii. Stamtąd bieczanin wysyłał do rodziny paczki z kocami, mundurami „andersowskimi”, gumowymi butami, a nawet z gumami do żucia. Nikt z rodziny nie wiedział jednak do czego one służą. Po ośmiu miesiącach pobytu część Brygady wyemigrowała do Australii. 1 września 1947 roku, dokładnie osiem lat po wybuchu II wojny światowej, Julian Wójcikiewicz przybył do Perth (zachodnia Australia), a następnie do Melbourne. W tym kraju spędził kolejnych 46 lat, ale utrzymywał stały kontakt z rodziną, pisał listy i kolekcjonował albumy ze zdjęciami bliskich, wysyłanymi z Polski. Po demobilizacji został przydzielony do pracy przy budowie zapór wodnych w Melbourne. Mieszkał w obozie w buszu oddalonym około 100 km od Hobart, stolicy Tasmanii, gdzie kupił dom, będący wcześniej własnością biskupa. Później wielokrotnie go wynajmował. W latach 1959-1978 pracował w firmie Hydro-Electric Commission w Hobart jako laborant cementowo-ziemny. W 1959 roku doznał wypadku w pracy – spadł z dziesięciometrowej drabiny i musiał przejść operację. Niestety, skutkiem zdarzenia była sztywność stawu biodrowego (nie mógł zginać nogi w biodrze) i krótsza kończyna. Od tamtego czasu używał laski. Mimo to pracował do emerytury, a nawet pięć lat dłużej, by jeszcze co nieco sobie dorobić.
Po raz pierwszy Julian Wójcikiewicz powrócił do Polski, a konkretnie do rodzinnego Biecza w wakacje 1963 roku i zamieszkał wówczas u swojej siostry Heleny. Przywiózł pieniądze na budowę nagrobka dla rodziców i najmłodszego brata Adama, zmarłego w młodym wieku w 1944 roku, z którym chciał być pochowany. Sam również czynnie uczestniczył w tych pracach. Podczas wizyt w ojczyźnie jego australijski dom został kilka razy splądrowany przez miejscowych złodziei. Wtedy stracił swoje cenne odznaczenia, z wyjątkiem odznaki „Szczury Tobruku” („The Rats of Tobruk”), z którą nigdy się nie rozstawał wpinając ją sobie do każdej noszonej marynarki. Otrzymał również m.in. „The War Medal 1935-1945”, Krzyż Pamiątkowy Monte Cassino, Brązowy Krzyż Zasługi z Mieczami i Brązowy Krzyż Zasługi. W Hobart posiadał własny ogród, gdzie uprawiał warzywa. W Australii utrzymywał bliski kontakt z wieloma znajomymi. Był chrzestnym ojcem siedmiorga dzieci. Sam nigdy się nie ożenił, chociaż przed wybuchem II wojny światowej miał narzeczoną Emilię, pochodzącą z Kurpiela. Wojna ich jednak rozdzieliła. Emilia później wyszła za mąż i wyjechała do Stanów Zjednoczonych.
Julian Wójckiewicz marzył o powrocie do ojczyzny i ukochanego Biecza na stałe. Wobec braku odpowiednich umów pomiędzy Polską a Australią, nie mógł otrzymywać zagranicznej emerytury w kraju. Starał się więc o uzyskanie uprawnień kombatanta, a także renty inwalidy wojennego z tytułu poniesionych szkód na zdrowiu w wyniku walk na froncie. Szansa na przyjazd pojawiła się po transformacji ustrojowej 1989 roku. Ostatecznie do upragnionej wolnej Polski powrócił w sierpniu 1993 roku, mając 80 lat. Zamieszkał u chrześnicy Anny, córki swojego starszego brata Władysława. W Bieczu spotkał się również z dawnym kompanem Wiesławem Fuskiem. W czasie wojennej tułaczki Julian pracował nawet przez miesiąc wraz z Fuskiem w laboratorium. Będąc w Australii utrzymywał z nim kontakt listowny. Co prawda spotkanie po latach było sentymentalne, to jednak panował między nimi pewien dystans związany z różniącymi ich powojennymi wyborami.
Julian Wójcikiewicz w miarę możliwości wspierał najbliższych finansowo. Pomagał przy budowie domu synowi swojej chrześnicy. Nierzadko sięgał też po pędzel i zabierał się za malowanie drzwi lub porządkowanie obejścia. Był uparty, pracował w ogrodzie nawet w sędziwym wieku podpierając się bambusową laską. Angażował się przy zbiorach porzeczek, wykopkach, czy też przygotowywaniu owoców na przetwory. Związany mocno z Bieczem, interesował się polityką lokalną, a także krajową i międzynarodową. Miał możliwość głosowania w wyborach i nie rozumiał tych, którzy nie korzystają z uczestnictwa w święcie demokracji. Z trudem zniósł wygraną lewicowego kandydata Aleksandra Kwaśniewskiego na prezydenta Polski w 1995 roku. Jako człowiek bardzo religijny ogromną wagę przywiązywał do wizyt duszpasterskich, bo doskonale pamiętał kolędy polowe na Węgrzech w pierwszych miesiącach II wojny światowej. Cenił sobie spotkania w dużym rodzinnym gronie, zwłaszcza przy wigilijnym stole. Nie mówił zbyt wiele o sobie i o swoich wojennych przeżyciach, wolał być biernym słuchaczem. Utrzymywał kontakty z bieckimi znajomymi sprzed lat, korespondował też z przyjaciółmi z Australii. Chorował na zapalenie żył i przeszedł zawał serca, wciąż doskwierały mu problemy ze słuchem i używał aparatu, ale nadal miał wiele planów. Zamierzał wybrać się na Światowy Zjazd Tobrukczyków w dniach 6-8 grudnia 1996 roku w Warszawie. Chciał zarezerwować miejsce w hotelu i planował pojechać do stolicy pociągiem. Cieszył się, że w końcu otrzymał przywileje kombatanta wojennego. Stanowczo odradzono mu jednak ten wyjazd z uwagi na stan zdrowia, trudy podróży i ogrom czekających go tam wzruszeń.
Julian Wójcikiewicz zmarł cicho, we śnie nad ranem 15 stycznia 1997 roku w Bieczu w wieku 83 lat. Był patriotą, prawym człowiekiem i bohaterem, chociaż sam nigdy tak o sobie nie mówił. Pochowany został na tutejszym cmentarzu komunalnym obok brata Adama. Spełniło się jego marzenie, by umrzeć w wolnej Polsce, a tułaczą drogę zakończyć w rodzinnym mieście i spocząć wśród swoich.
Grzegorz Augustowski
Zdjęcia i ksero dokumentów z archiwum rodzinnego
P. Anny Wędrychowicz (Wójcikiewicz)
Źródła: Anna Wędrychowicz: Praca Konkursowa: „Powrócił tu, gdzie tkwią jego rodzinne korzenie…” – Biecz, 2000
Wiesław Fusek: „Przez piaski pustyń. Z dziennika żołnierza Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich” (1988)